I tym sposobem zakończyłam opowiadanie mojej włoskiej przygody. Zanim przejdę do mojej ulubionej - amrykańskiej, zrobię jeszcze mały przystanek w Irlandii.
Zaraz po powrocie z USA zabrałam się za szukanie nowej rodzinki. Moje poszukiwania był skierowane w stronę Hiszpanii i Włoch. Szukałam....szukałam....szukałam i nic. I tak przez 2 miesiące. Nie mam pojęcia jakim cudem nic nie znalazłam...
Całkowicie zrezygnowana postanowiłam zmienić krteria wyszukiwania. Dodałam Anglię i Irlandię.
Parę rodzinek się odzywało, ale jakoś nic z tego nie wychodziło.
Pewnego pięknego poniedziałku odezwała się do mnie Viv. Szukała dziewczyny na 3 miesiące, która pojedzie z nim na wakacje do Hiszpanii. Nasza rozmowa sprowadziła się do wymiany paru maili.
W piątek tego samego tygodnia siedziałam już w samolocie do Cork.
Od razu zaznaczam, że nie wiedziałam o tej rodzinie kompletnie nic. Nie znałam ich adresu, nie widziałam ich zdjęć.Wiedziałam tylko, że mają 4 dzieci (13, 7, 6 i 2latka) w tym, że 6 letni chłopiec ma zespół Downa.
Siedząc w samolocie myślałam o tym co najlepszego narobiłam. Jadę...nawet nie wiem gdzie jadę.
Nie wiem do kogo jadę. No, ale raz sie żyje !!! (kiedyś szczerze pożałuję tego "motta")
Wysiadłam z samolotu i udałam się do wyjścia. Nawet nie wiedziałam, czy będą na mnie czekali. Jak mnie rozpoznają? No, ale gdzieś w tłumie zobaczyłam kartkę z moim imieniem, którą trzymał mały blondynek.
Przywitaliśmy się i zaprowadził mnie do damochodu, w którym czekała Viv, F i mała S.
Pierwsze wrażenie bardzo fajne, byli bardzo mili. Do domu jechaliśmy ok 1h.
Gdy dotarliśmy na miejsce nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
Na najbliższe 3 miesiace moim sąsiadem zostało stado 101 krów. Prawie jak 101 dalmatyńczyków, kolory się zgadzają....szkoda, że tylko kolory. I tytuł odnosi się tylko do tych krów, absolutnie nie do rodzinki :)
Viv pokazała mi mój pokój. Miałam ogromne łózko i własną łazienkę - więc full wypas.
Rodzinka okazała się przesympatyczna. I dzieci i rodzice byli wprost rewelacyjni.
K (lat 7) mały artysta. Caly czas mi śpiewał i tańczył.
S (lat 2) moja little monkey. Mój mały aniołeczek. Tak kochanej dziewczynki jeszcze nie widziałam. Mała strojnisia. No i mnie uwielbiała. Wszystko chciala robić tylko i wyłacznie z Tiną ;)
F (lat 6) przekochany mały łobuz. F ma zespół Downa. Nigdy nie opiekowałam się dziećmi z jakimiś zaburzeniami, ale całkiem dobrze mi szło. To taki sam dzieciak jak każdy inny. Ale jego buziaczki i słowa "I love you Tina" zmiękczały serce bardziej niż cokolwiek innego.
T (lat 13) jak ją poznałam to pomyślałam "oj będą kłopoty". Ale oczywiście po raz setny przekonałam się, że ocenianie ludzi bez poznania ich to bardzo zły nawyk.
T okazała się rewelacyjna. Gadałyśmy o wszystkim i bardzo pomagała mi z dzieciakami.
I (ojciec) był policjantem. Zawsze zabierał mnie i dzieciaki na wycieczki, żebym zobaczyła okolicę. Czasami bardzo odległą okolicę ;)
Viv (mama) rewelacyjna kobieta. Zawsze mogłam sobie z nią porozmawiać. Jak czegoś potrzebowałam, to bez mrugnięcia okiem wskakiwała do samochodu i zawoziła mnie do miasta.
Często też woziła mnie i M do baru na pysznego Guinessa :)
Zawsze wieczorem, gdy dzieciaki już spały, rozpalałyśmy z Viv ogień w kominku, siadałyśmy na mega wygodnej kanapie i oglądałyśmy horrory.
(M to francuska, która opiekowała sie dzieciakami parę domów dalej.
Od razu się zakumplowałyśmy. Utrzymujemy kontakt do dzisiaj. Ona jest teraz w Rzymie, więc troche się minęłyśmy, ale mam nadzieję, że się niedlugo spotkamy)
Jeśli chodzi o pracowanie, to dużo robić nie musiałam. Viv była cały czas w domu. Były to wakacje, mimo to dzieciaki budziły się wcześnie. Oglądaliśmy TV, a jak nie padało (co nie zdarzało się często) skakaliśmy na wielkiej trampolinie. Później jechaliśmy na plac zabaw. Same przyjemności.
Po 3 tygodniach w Clonakilty nadszedł czas na pakowanie walizek do Hiszpanii...
CDN