niedziela, 22 maja 2011

IRLANDIA - życie z krowami

I tym sposobem zakończyłam opowiadanie mojej włoskiej przygody. Zanim przejdę do mojej ulubionej - amrykańskiej, zrobię jeszcze mały przystanek w Irlandii.


Zaraz po powrocie z USA zabrałam się za szukanie nowej rodzinki. Moje poszukiwania był skierowane w stronę Hiszpanii i Włoch. Szukałam....szukałam....szukałam i nic. I tak przez 2 miesiące. Nie mam pojęcia jakim cudem nic nie znalazłam...
Całkowicie zrezygnowana postanowiłam zmienić krteria wyszukiwania. Dodałam Anglię i Irlandię.
Parę rodzinek się odzywało, ale jakoś nic z tego nie wychodziło.
Pewnego pięknego poniedziałku odezwała się do mnie Viv. Szukała dziewczyny na 3 miesiące, która pojedzie z nim na wakacje do Hiszpanii. Nasza rozmowa sprowadziła się do wymiany paru maili.
W piątek tego samego tygodnia siedziałam już w samolocie do Cork.
Od razu zaznaczam, że nie wiedziałam o tej rodzinie kompletnie nic. Nie znałam ich adresu, nie widziałam ich zdjęć.Wiedziałam tylko, że mają 4 dzieci (13, 7, 6 i 2latka) w tym, że 6 letni chłopiec ma zespół Downa.

Siedząc w samolocie myślałam o tym co najlepszego narobiłam. Jadę...nawet nie wiem gdzie jadę.
Nie wiem do kogo jadę. No, ale raz sie żyje !!! (kiedyś szczerze pożałuję tego "motta")

Wysiadłam z samolotu i udałam się do wyjścia. Nawet nie wiedziałam, czy będą na mnie czekali. Jak mnie rozpoznają? No, ale gdzieś w tłumie zobaczyłam kartkę z moim imieniem, którą trzymał mały blondynek.
Przywitaliśmy się i zaprowadził mnie do damochodu, w którym czekała Viv, F i mała S.
Pierwsze wrażenie bardzo fajne, byli bardzo mili. Do domu jechaliśmy ok 1h.
Gdy dotarliśmy na miejsce nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać...
Na najbliższe 3 miesiace moim sąsiadem zostało stado 101 krów. Prawie jak 101 dalmatyńczyków, kolory się zgadzają....szkoda, że tylko kolory. I tytuł odnosi się tylko do tych krów, absolutnie nie do rodzinki :)


Viv pokazała mi mój pokój. Miałam ogromne łózko i własną łazienkę - więc full wypas.
Rodzinka okazała się przesympatyczna. I dzieci i rodzice byli wprost rewelacyjni. 
K (lat 7) mały artysta. Caly czas mi śpiewał i tańczył.
S (lat 2) moja little monkey. Mój mały aniołeczek. Tak kochanej dziewczynki jeszcze nie widziałam. Mała strojnisia. No i mnie uwielbiała. Wszystko chciala robić tylko i wyłacznie z Tiną ;)
F (lat 6) przekochany mały łobuz. F ma zespół Downa. Nigdy nie opiekowałam się dziećmi z jakimiś zaburzeniami, ale całkiem dobrze mi szło. To taki sam dzieciak jak każdy inny. Ale jego buziaczki i słowa "I love you Tina" zmiękczały serce bardziej niż cokolwiek innego.
T (lat 13) jak ją poznałam to pomyślałam "oj będą kłopoty". Ale oczywiście po raz setny przekonałam się, że ocenianie ludzi bez poznania ich to bardzo zły nawyk.
T okazała się rewelacyjna. Gadałyśmy o wszystkim i bardzo pomagała mi z dzieciakami.
I (ojciec) był policjantem. Zawsze zabierał mnie i dzieciaki na wycieczki, żebym zobaczyła okolicę. Czasami bardzo odległą okolicę ;)






Viv (mama) rewelacyjna kobieta. Zawsze mogłam sobie z nią porozmawiać. Jak czegoś potrzebowałam, to bez mrugnięcia okiem wskakiwała do samochodu i zawoziła mnie do miasta.
Często też woziła mnie i M do baru na pysznego Guinessa :)



           

Zawsze wieczorem, gdy dzieciaki już spały, rozpalałyśmy z Viv ogień w kominku, siadałyśmy na mega wygodnej kanapie i oglądałyśmy horrory.

(M to francuska, która opiekowała sie dzieciakami parę domów dalej.
Od razu się zakumplowałyśmy. Utrzymujemy kontakt do dzisiaj. Ona jest teraz w Rzymie, więc troche się minęłyśmy, ale mam nadzieję, że się niedlugo spotkamy)

Jeśli chodzi o pracowanie, to dużo robić nie musiałam. Viv była cały czas w domu. Były to wakacje, mimo to dzieciaki budziły się wcześnie. Oglądaliśmy TV, a jak nie padało (co nie zdarzało się często) skakaliśmy na wielkiej trampolinie. Później jechaliśmy na plac zabaw. Same przyjemności.
Po 3 tygodniach w Clonakilty nadszedł czas na pakowanie walizek do Hiszpanii...

CDN


czwartek, 19 maja 2011

Bella Roma - Dolce Vita ~ part III

To teraz jeszcze króciutko o mojej pracy w Rzymie i przechodzę do następnego kraju :)
Do Rzymu w moich postach jeszcze z pewnością wrócę, ale to już z jak najbardziej aktualnymi informacjami, bo w sierpniu znowu się tam pojawię.

Oto jak wyglądał mój przeciętny dzień pracy:
Pobudka ok 9 i kierunek Koloseum. Tam spotykał się cały nasz team i przez parę godzin rozdawaliśmy ulotki o naszej imprezie. Większość dnia siedzieliśmy w cieniu jedząc przepyszne winogromna i popijajać piwo Peroni ;)



Ale formalnie rozdawaliśmy ulotki....
Nasz team (nie w całości)


Ok 15.00 wszyscy się zbieraliśmy do domu. Szybki prysznic, drzemka i przygotowania do imprezy :)
spotykaliśmy się w naszym barze "eleven" przed 20.00, zapisywaliśmy się na listę i szliśmy wszyscy pod metro obok Koloseum. To miejsce spotkań. Każdy zaproszony wiedział, że tam się spotykamy.
Później grupami zabieraliśmy ludzi do baru, gdzie przez 1,5 h mogli do woli pić napoje alkoholowe i najeść się pizzą. Po 22 zabieraliśmy wszystkich i jechaliśmy busem do innego pubu/baru. Tam znowu byliśmy ok 1,5 h (już bez darmowych drinków) i jechaliśmy już do ostatniego miejsca - do klubu. Naszą pracą było bawienie się. Jeśli ktoś miał jakieś pytanie to przychodził do nas. I oto cała praca. Pracę kończyliśmy ok. 1.30 ale mogliśmy oczywiście zostać dłużej. Darmowe wejścia do klubów, darmowe drinki....czego więcej chcieć?
Jednym slowem najlepsza wakacyjna praca na świecie. Ale podkreślam, że wakacyjna....
Są osoby, które pracują tam na stałe...ale ja bym tak nie mogła.
Powroty ok 5 rano....pobudka ok 9 i tak w kóło. Z czasem stało się to męczące...

Pod koniec sierpnia zwolniło się miejsce za barem. Nie zastanawiając się długo - zostałam barmanką.
Wyobrażacie sobie jak ludzie kochają barmanów, którzy serwują darmowe drinki? :D
No i tak sobie robiłam drinki przez następny miesiąc...
Oczywiście później dołączałam do ekipy i bawiłam się w innych miejscach z nimi :)

Podczas tego pobytu poznałam mnóstwo rewelacyjnych ludzi. Nawiązały się przyjaźnie, które mam nadzieję, że przetrwają bardzo, bardzo długo.


W wolnym czasie, czyli w dni kiedy nie pracowaliśmy....oczywiście imprezowaliśmy :)
Mieliśmy swoje ulubione, sprawdzone miejsca i sprawdzoną ekipę, z którą można było konie kraść...


Wakacje zdecydowanie zaliczam do udanych. Mam nadzieję, że i te takie będą :)

Tina

wtorek, 17 maja 2011

Bella Roma - Dolce Vita ~ part II

Po krótkiej rozmowie telefonicznej z P umówiliśmy się na "rozmowę kwalifikacyjną".
Wyposażona w adres i mapę wyruszyłam na poszukiwania.
I znalazłam - Bar "Eleven". Drzwi były otwarte, ale bar świecił pustkami. Już chciałam krzykąć, ale zza baru wyskoczyła J - barmanka. Zawołała P i zaczęliśmy naszą rozmowę.
Wytłumaczył mi jak to wszystko wygląda i na czym polega. Zaproponował też, żebym od razu została na dniu próbnym. Oczywiście się zgodziłam :)
Wieczór był rewelacyjny. P powiedział, że jak najbardziej się nadaję więc mogę zacząć kiedy chcę.
Możecie sobie wyobrazić jak bardzo byłam szczęśliwa. Został jeszcze tylko jeden, "malusieńki" problem - mieszkanie....
Nie tracąc czasu, po powrocie z imprezy o 5 rano zaczęłam szukać mieszkania.
Od razu humor mi się pogorszył...
Ceny z kosmosu, duże zaliczki, albo bardzo, bardzo daleko od centrum. A muszę szczerze przyznać, że miałam dokładnie 270 euro w portfelu.
Szukałam, szukałam i znalazłam parę ofert, które były w miarę rozsądne...
Wysłałam zgłoszenia i poszłam spać. Rano, będąc z dzieciakami w domu, co chwilę sprawdzałam maila.
I wreszcie się coś pojawiło. Mail od G. Od razu umówiliśmy się na obejrzenie mieszkania.
Znowu zaopatrzona w kartkę, adres i dokładne wskazówki G udałam się w podróż.
Już podczas jazdy autobusem spodobała mi się okolica. Wysiadłam z busa i dzięki wskazówkom bez problemu dotarłam na miejsce. G okazał się bardzo fajnym facetem i pokazał mi całe mieszkanko, które bardzo mi się spodobało. Nasz dialog:
G: when do you want to move in?
M: tomorrow?
G: haha you are crazy, but why not? :D

No i tym sposobem zaczęła się moja nowa przygoda w Rzymie.




CDN :)