wtorek, 24 stycznia 2012

Wehikuł czasu - Tina i USA #6 - THE END



Jakimś cudem zasnęłam.
Obudziłam się rano i słyszałam, że wszyscy są już na dole. Przez 5 min trzymałam klamkę zanim otworzyłam drzwi. Chwila oddechu...i wyszłam.
Rodzinka okazała się przecudowna. Od pierwszego do ostatniego dnia. Nie zamieniłabym jej na żadną inną.
Rewelacyjni hości, cudowne dzieciaczki i California. Czego chcieć więcej?

Bedąc w USA miałam okazję zwiedzić z rodzinką parę miejsc:
Byliśmy między innymi w:

NY na Thanksgiving:


To był widok z mojego "parapetowgo łóżka" na Manhattanie. 


W czasie tej wycieczki odwiedziliśmy także Connecticut:






Następną naszą wyprawą była North Carolina:


Jeśli oglądacie The Vampire Diaries to to jest Duke University. Tu właśnie swoje badania prowadziła matka Eleny - Isobel :)
Moi hości się właśnie tu poznali podczas studiów.


Zdjęcie zrobione z naszego drewnianego domku.
Czasami hości mieli świetne pomysły - tak jak ten - domek nad samym oceanem.





Jeśli chodzi o moje prywatne wycieczki to udało mi się zobaczyc:

GRAND CANYON 


FLORYDĘ


LOS ANGELES




MEXICO

W sumie tylko przekroczyłam granicę - ale formalnie w Meksyku byłam ;)


ROUTE 66


I jeszcze wiele wiele innych mniejszych  i większych wycieczek....

Były to najlepsze 20 miesięcy mojego życia.

Ale mój następny wyjazd do USA będzie jeszcze lepszy!!! :)

niedziela, 22 stycznia 2012

Wehikuł czasu - Tina i USA #5

Muszę się sprężyć z moim "wehikułem czasu" i szybko (i w skrócie) opisać mój poprzedni pobyt w USA.
Czas leci i trzeba zabierać się za nową aplikację. Nie mogę się doczekać i cieszę się jak dziecko na samą myśl o ponownym wyjeździe do USA.
Wieć już niedługo "Tina - czyli poradnik jak zostać AP"  :)




A więc:
Po szkoleniu nadszedł czas na wyjazd do rodzinki. Ja miałam trochę inną sytuację, bo wyjeżdżałam z lotniska White Plains a nie JFK jak większość dziewczyn.
Rodzice mojego Hosta mieszkali bardzo blisko więć przyjechali mnie odebrać ze szkolenia i zawieźli na lotnisko. Ciężko opisać stres który mi wtedy towarzyszył. Ale rodzice Hosta okazali się bardzo mili.
Zawieźli na lotnisko, zaopatrzyli w tonę prowiantu i ruszyłam dalej. Z White Plains do Atlanty gdzie przeżyłam najgorsze turbulencje mojego życia (a samolotem leciałam juz dziesiątki razy). Po większych i mniejszych problemach wsiadłam do samolotu do San Diego. Samolot ogromny i prawie pusty. Po 3h godzinach lotu moim oczom ukazał się niesamowity widok. Było ciemno a SD nocą (tak jak większość miast w USA) wygląda bajecznie. Samolot wylądował i znowu oblała mnie fala strachu...chciałam się nawet wrócić ale chyba już nie miałam wyjsćia :)
Zjechałam schodami a tam już czekał Host. Zabrał mnie do domu i w drzwiach czekała juz Hostka, która mnie wycałowała i wyściskała. Dzieciaki już spały. Było już późno więc poszłam spać. Bałam się, że jak się obudzę to będę znowu w Polsce...że to tylko piękny sen...

CDN.



niedziela, 25 grudnia 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #4

Już z Warszawy leciałam z dwiema bardzo sympatycznymi Polkami.
Mimo, że lot był męczarnią to jakoś to przeżyłyśmy. Wylądowałyśmy szczęśliwie w NY gdzie czekało nas długie czekanie na legalne wejście do NY. Strasznie się stresowałam pokazując wszystkie papiery tym przerażającym urzędnikom. (Gdyby ktoś nie wiedział : to, że otrzymujemy wizę w konsulacie w Polsce, nie oznacza, że na 100% wpuszczą nas do USA po kontroli w USA).
Ale oczywiście się udało :)
Nigdy nie zapomnę uczucia, które towarzyszyło mi jak wyszłam z lotniska JFK.
Był to wrzesień i powietrze w NY było nie do opisania. Strasznie ciężkie, wilgotne - aż czuło się je na skórze.
Moje wyprostowane włosy momentalnie się pokręciły...

Sympatyczny Pan zawiózł nas do naszego hotelu do Stamford (Connecticut).

Moje pierwsze zdjęcie z NY - brzydkie, ale jakże wymowne :)


Tam dostałyśmy przydziały do pokoi - wylądowałam z dwoma Niemkami (nie złapałam jakoś z nimi kontaktu....wszystkie Niemki trzymały się razem)
Hotel był bardzo fajny - mieliśmy basen do dyspozycji, z którego oczywiście nikt nie korzystał.




Szkolenie było nudne, ale momentami śmieszne i ciekawe. Oczywiście najlepszym momentem szkolenia była wycieczka do NY.












Teraz tak bardzo żałuję, że nie robiłam więcej zdjęć...
A jeśli nawet mam zdjęcia...to albo rozmazane...albo nieciekawe.
To niesamowite jak przez te pare lat technologia poszła do przodu i jak łatwo teraz można robić dobrej jakości zdjęcia...
Obiecuję sobie i Wam....że jak uda mi się znowu pojechać do USA to zdjęć będę robiła tysiące..... :)


CDN :)

sobota, 19 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #3

Następne dni były koszmarem!
Nie robiłam nic innego tylko siedziałam i odświerzałam stronę na poczcie.
No, ale nic się nie działo. W głębi duszy wiedziałam, że tak będzie już w chwili odczytnia maila o match'u.
Aż pewnego razu weszłam na pocztę i zobaczyłam maila o temacie "H. Family".
Przeczytałam go chyba 100 razy. Wszystko brzmiało idealnie.
3 dzieci - dwóch bliźniaków - wiek 13 lat i dziewczynka 9 lat.

Zaczęliśmy ze sobą pisać i umówiliśmy się na rozmowę telefoniczną.
O umówionej godzinie czekałam - i nic. Telefon milczał jak zaczarowany.
Wieczorem tego samego dnia dostalam maila z przeprosinami. Nie mogli zadzwonić, bo nie było ich w domu - trochę mi ulżyło - ale miałam dziwne odczucie.
Następnego dnia już zadzwonili. Bardzo fajnie się rozmawiało, dzieci były dość "otwarte". Dostałam też maila do ich starej AP (Polki), która miała o nich bardzo dobre zdanie.

Bodajże na 1 sierpnia byliśmy umówieni na następną rozmowę. Dzwonili chyba już o 5 rano.
Rozmawialiśmy parę minut i wtedy padło najpiękniejsze pytania jakie kiedykolwiek usłyszałam:
Would you like to be our au pair?
Myślałam, że się przesłyszałam, więc poprosiłam o powtórzenie.... Would you like to be our au pair?
Było to 2 dni przed moimi urodzinami i był to najpiękniejszy prezent jak mogłam sobie wymarzyć.
I zaczęło się - wypełnianie dokumentów, wizyta w konsulacie (oczywiście z pozytywnym skutkiem), pakowanie się, żegnanie.






Najbardziej przerażała mnie data wylotu: 10.09.07, czyli 1 dzień przed rocznicą ataku na WTC.
Na dodatek okazało się, że moja rodzinka nie jest zbyt  "rozmowna". Przez długi czas nie wymienialiśmy maili, nie rozmawialiśmy już przez telefon.....dziwiło mnie to, bo moja znajoma, która też wyjeżdżała do USA ze swoją hostką rozmawiała codziennie...

No, ale bilet zabukowany. Decyzja podjęta i nie było już odwrotu.
10.09.07 wsiadłam do samolotu z Warszawy pierw do Londynu, potem do JFK i moje życie odwróciło się do góry nogami.


Nasz samolot do NY


Już prawie na miejscu


CDN :)

http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646

środa, 2 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #2

Zaczęło się!
Zaczęło się niekończące się czekanie na rodzinkę.
Papiery zostały zaakceptowane w maju, a dopiero w czerwcu odezwała się pierwsza rodzinka z Chicago.
Szczerze mówiąc nie przypadliśmy sobie do gustu i szybko skończyliśmy nasze konwersacje.
Później dłuuugo dłuuugo nic. Byłam już tak zmartwiona i zdesperowana, że złożyłam papiery do drugiej agencji.
I wtedy rozdzwoniły się telefony z obu...
Przez dłuższy czas prowadziłam rozmowy z rodzinką z Connecticut.
Z tego co pamiętam to 3 dziewczynki i pracujaca w domu matka.
Wszyscy mówili: bierz tą rodzinkę bo nigdzie nie pojedziesz....bierz bo jest fajna.
Już pisałam maila, że chcę do nich przyjechać i wtedy mnie coś "natchnęło".
Skasowałam całego maila i miło odmówiłam.
I zaczęło się ponowne oczekiwanie....

Pewnego słonecznego poranka....po domówce u mojej przyjaciólki obudziłam się trochę zrezygnowana...
Był już prawie sierpień a ja nie miałam ani rodzinki, ani złożonego podania na studia.
Byłam zawieszona w czasoprzestrzeni....w depresji i bez perspektyw na przyszłość (tak by to teraz ujęła Panna Anett, którą pozdrawiam)
Tak jak już pisałam...obudziłam się. Panna B poszła zrobić kawę, a ja bez chęci usiadłam przy komputerze.
Leniwie włączyłam jeszcze bardziej leniwy komputer. Weszłam na pocztę i przez moje ledwo otwarte oczy udało mi się dostrzec pogrubiony tekst, który oznaczał nic innego jak nową wiadomość.
Wiadomość: You have match!
Oczywiście rozbudziło mnie to bardziej niż 1litr kawy, ale znająć życie nie ekscytowałam się tym zbytnio.
Odebrałam wiadomość....wzięłam głęboki oddech i zjechałam na koniec wiadomości aby zobaczyć gdzie znajduję się ten mój "match"

Wpatrywałam się w ten tekst przez 10 min, aż przyszła Panna B i wyrwała mnie z letargu.
B: Ejjj a Tobie co się stało?
T: Yyy....yyy San Diego napisało!

CDN :)

http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646?sk=wall

wtorek, 1 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #1

Zanim zacznę opisywać moje przygotowania do nowej wyprawy do USA (planuję wrzesień 2012) to chciałabym podzielić się z Wami moimi starymi przeżyciami.

Wszystko zaczęło się na przełomie gimnazjum/liceum kiedy to wraz z koleżanką dowiedziałyśmy się o tajemniczym programie "au pair". Trochę nam do zakończenia liceum brakowało, więc planowanie musiało jeszcze długo poczekać....ale marzenia zostały.
Dokładnie pamiętam tą ekscytację kiedy dostałyśmy broszurki z różnych biur. Przeglądałyśmy je miliony razy i znałyśmy wszystkie teksty i obietnice na pamięć. "Kłóciłyśmy się" gdzie jechać.
Ja strasznie chciałam jechać na Florydę, a moja znajoma "M" do Californii.

Miesiące mijały a nasz zapał nie malał. Jednak gdy rozpoczęła się 3 klasa liceum zaczęłam mieć wątpliwości.
Owe wątpliwości trzymały się mnie dość długo. Jak wiadomo - żeby wyjechać jako au pair trzeba mieć prawo jazdy - którego ja nie miałam i szczerze nie chciałam robić (teraz zastanawiam się jak mogłam tak myśleć - uwialbiam jeździć samochodem!)

A więc pewnego mroźnego, styczniowego dnia Tinie coś odbiło...
Znalazłam super ofertę wyjazdu więc nie pozostało mi nic innego jak skorzystać.
Problem prawa jazdy pozostał. Jako, że byłam kompletnie spłukana - pożyczyłam pieniądze i zapisałam się na kurs prawa jazdy. Właściciel okazał się bardzo specyficznym...ale sympatycznym człowiekiem.
Powiedziałam, że chcę przyspieszony kurs a on się tylko uśmiechnął.
Nie będę tu wypisywać ile formalnośći udało nam się przeskoczyć, żebym jak najszybciej otrzymała to prawko - ale najważniejsze jest to, że się udało! 14 kwietnia zdałam!

Pamiętam jak dziś - termin składnia aplikacji mijał 29 maja. Oczywiście wszystko robiłam na ostatni moment.
Wypisywałam papiery w pociągu na spotkanie z moją konsultantą. Ale udało się - moja aplikacja została przyjęta!

I rozpoczęło się czekanie na wymarzoną rodzinkę.... :)


Teraz program Au Pair jest trochę bardziej popularny...ale gdy ja wyjeżdżałam to jeszcze nie był tak znany.
Nigdy nie zapomnę opini moich "znajomych"o tym wyjeździe.
Nie zapomnę jak śmiali się, jak nie wierzyli, że takie coś może się udać.
Moja rodzina też nie bardzo była zachwycona moim prawdopodobnym wyjazdem...

Tak bardzo chciałabym widzieć ich miny gdy zobaczyli moje zdjecia z Nowego Jorku...


CDN :)

zapraszam: http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646?sk=wall
:)

środa, 15 czerwca 2011

Hiszpania - Madryt

Rano pobudka ok 5.00. Plecak, woda i w drogę.
Jak zwykle konkretnego planu brak. Jedyne co wiedziałam, to godzina odjazdu pociagu i godzina spotkania w Madrycie.
Dość pewna siebie ruszyłam przed siebie na przystanek. Czekałam na autobus, który miał mnie zawieźć na inny przystanek, z którego odjeżdżał autobus do Allicante.
Nagle z małego letargu wyrwał mnie glos jakiegoś faceta krzyczącego coś z auta. Już nawet nie pamiętam czy zagadał po angielsku czy hiszpańsku, ale jak się okazało pracował dla lini autobusowych (był slużbowym samochodem) i jechał w tą stronę co ja, więc z radością zaproponował, że mnie podwiezie.
Tina jak to Tina....w okresie wakacyjnym logiczne myślenie ma wyłączone, więc bez wachania wsidała do samochodu...
Na szczęście okazało się, że to nie żaden psychol czy morderca...ale bardzo sympatyczny chłopak.
Niestety...jego angielski był taki jak mój hiszpański...więc mieliśmy małe problemy z porozumieniem.
Ale jakoś dojechaliśmy. Jak się okazało...do całkiem innej stacji niż ja bym się dostała jadąc sama.
Oczywiście on zawiózł mnie na tą prawidłową. Gdybym go nie spotkała, to moja podróż do Madrytu skończyła by się na stacji w Torrevieja...
Jednym słowem miałam cholerne szczęście!

Kupiłam bilet i wsiadłam do autobusu. Bez problemów dotarłam do Allicante.
Później jakimś cudem dotarłam na stację pociągów. Pamiętajcie - gdy nie wiecie jak trafić na jakąś stację, zawsze podążajcie z ludźmi z plecakami - ta metoda mnie jeszcze nie zawiodla ;)

Zanim dotarłam na stację to pozwiedzałam sobie jeszcze najbliższą okolicę:











W pociągu spędziłam parę godzin. Na szczescie w bardzo komfortowych warunkach. Niestety komfort miał swoje odzwierciedlenie w cenie, ale czego sie nie robi dla takich przeżyć :)

Wysiadłam z pociągu i udałam się w stronę metra. Szczerze mówiąc...to chyba 1 raz w Europie jechałam metrem....więc czułam się trochę zagubiona...
Ale jak zwykle ludzie byli bardzo mili i udało mi się dotrzec na umówione miejsce.
Trochę sobie poczekałam i przyjechała Jing. Później zaczęli się zbierać inni ludzi i całą ekipą wyruszyliśmy na zwiedzanie Madrytu.











Nasza ekipa z całego świata :)






I takim oto soposobem spędziliśmy cały dzień. Było przemiło i przeuroczo.
Wieczorem kupiliśmy jedzenie w supermarkecie i zrobiliśmy sobie ogromny piknik.

Nadszedł wieczór...ale ja dalej nie miałam gdzie spać. Wszystkie hostele zajęte, a na ławce nie uśmiechało mi się spędzić nocy. W planach było pójście na dyskotekę, ale byliśmy wszyscy wykończeni całodniowym chodzeniem. Na szczęście Jing uratowała mi życie :)
Zaproponowała, że mogę przenocować u niej. Uff

Rano jeszcze trochę pozwiedzałyśmy i nadszedł czas na zbieranie się do "domu"










Wsiadłam w pociąg, potem w autobus no i znowu byłam w Torrevieja.

Na pewno się zastanawiacie (ja większość osób, którym mówię o Madrycie)...czy opłacało się jechać na 1 dzień?
Oczywiście, że tak! Mimo, że poróż trwała chyba dłużej niż zwiedzanie to było warto.
Zobaczyłam Madryt, poznałam dużo nowych ludzi i mam następną przygodę do opowiadania.
Może nie była to jakaś podróż z mega atrakcjami i szalonymi przygodami, to absolutnie nie żałuję.
Wspomnienia pozostaną ;)

P.S 1
Wybaczcie daremne zdjecia. Wtedy jeszcze absolutnie nie obchodziło mnie jak wyglądają moje zdjęcia...więc są jakie są :P

P.S 2
Nie zwracajcie uwagi na moje literówki, bo mimo, że sprawdzam posty parę razy to i tak zawsze coś przeoczę :)

P.S 3
Nie wiem czy uda mi się jeszcze coś napisać, ale jak nie to odezwę się hmm...w sierpniu?
Albo i wrześniu.
Teraz w piątek jadę do pracy do Niemiec, a od 1 sierpnia będę leniuchować w Rzymie.

Życzę Wam wszystkim udanych i pełnych wrażeń wakacji !!!

Tina