sobota, 19 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #3

Następne dni były koszmarem!
Nie robiłam nic innego tylko siedziałam i odświerzałam stronę na poczcie.
No, ale nic się nie działo. W głębi duszy wiedziałam, że tak będzie już w chwili odczytnia maila o match'u.
Aż pewnego razu weszłam na pocztę i zobaczyłam maila o temacie "H. Family".
Przeczytałam go chyba 100 razy. Wszystko brzmiało idealnie.
3 dzieci - dwóch bliźniaków - wiek 13 lat i dziewczynka 9 lat.

Zaczęliśmy ze sobą pisać i umówiliśmy się na rozmowę telefoniczną.
O umówionej godzinie czekałam - i nic. Telefon milczał jak zaczarowany.
Wieczorem tego samego dnia dostalam maila z przeprosinami. Nie mogli zadzwonić, bo nie było ich w domu - trochę mi ulżyło - ale miałam dziwne odczucie.
Następnego dnia już zadzwonili. Bardzo fajnie się rozmawiało, dzieci były dość "otwarte". Dostałam też maila do ich starej AP (Polki), która miała o nich bardzo dobre zdanie.

Bodajże na 1 sierpnia byliśmy umówieni na następną rozmowę. Dzwonili chyba już o 5 rano.
Rozmawialiśmy parę minut i wtedy padło najpiękniejsze pytania jakie kiedykolwiek usłyszałam:
Would you like to be our au pair?
Myślałam, że się przesłyszałam, więc poprosiłam o powtórzenie.... Would you like to be our au pair?
Było to 2 dni przed moimi urodzinami i był to najpiękniejszy prezent jak mogłam sobie wymarzyć.
I zaczęło się - wypełnianie dokumentów, wizyta w konsulacie (oczywiście z pozytywnym skutkiem), pakowanie się, żegnanie.






Najbardziej przerażała mnie data wylotu: 10.09.07, czyli 1 dzień przed rocznicą ataku na WTC.
Na dodatek okazało się, że moja rodzinka nie jest zbyt  "rozmowna". Przez długi czas nie wymienialiśmy maili, nie rozmawialiśmy już przez telefon.....dziwiło mnie to, bo moja znajoma, która też wyjeżdżała do USA ze swoją hostką rozmawiała codziennie...

No, ale bilet zabukowany. Decyzja podjęta i nie było już odwrotu.
10.09.07 wsiadłam do samolotu z Warszawy pierw do Londynu, potem do JFK i moje życie odwróciło się do góry nogami.


Nasz samolot do NY


Już prawie na miejscu


CDN :)

http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646

środa, 2 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #2

Zaczęło się!
Zaczęło się niekończące się czekanie na rodzinkę.
Papiery zostały zaakceptowane w maju, a dopiero w czerwcu odezwała się pierwsza rodzinka z Chicago.
Szczerze mówiąc nie przypadliśmy sobie do gustu i szybko skończyliśmy nasze konwersacje.
Później dłuuugo dłuuugo nic. Byłam już tak zmartwiona i zdesperowana, że złożyłam papiery do drugiej agencji.
I wtedy rozdzwoniły się telefony z obu...
Przez dłuższy czas prowadziłam rozmowy z rodzinką z Connecticut.
Z tego co pamiętam to 3 dziewczynki i pracujaca w domu matka.
Wszyscy mówili: bierz tą rodzinkę bo nigdzie nie pojedziesz....bierz bo jest fajna.
Już pisałam maila, że chcę do nich przyjechać i wtedy mnie coś "natchnęło".
Skasowałam całego maila i miło odmówiłam.
I zaczęło się ponowne oczekiwanie....

Pewnego słonecznego poranka....po domówce u mojej przyjaciólki obudziłam się trochę zrezygnowana...
Był już prawie sierpień a ja nie miałam ani rodzinki, ani złożonego podania na studia.
Byłam zawieszona w czasoprzestrzeni....w depresji i bez perspektyw na przyszłość (tak by to teraz ujęła Panna Anett, którą pozdrawiam)
Tak jak już pisałam...obudziłam się. Panna B poszła zrobić kawę, a ja bez chęci usiadłam przy komputerze.
Leniwie włączyłam jeszcze bardziej leniwy komputer. Weszłam na pocztę i przez moje ledwo otwarte oczy udało mi się dostrzec pogrubiony tekst, który oznaczał nic innego jak nową wiadomość.
Wiadomość: You have match!
Oczywiście rozbudziło mnie to bardziej niż 1litr kawy, ale znająć życie nie ekscytowałam się tym zbytnio.
Odebrałam wiadomość....wzięłam głęboki oddech i zjechałam na koniec wiadomości aby zobaczyć gdzie znajduję się ten mój "match"

Wpatrywałam się w ten tekst przez 10 min, aż przyszła Panna B i wyrwała mnie z letargu.
B: Ejjj a Tobie co się stało?
T: Yyy....yyy San Diego napisało!

CDN :)

http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646?sk=wall

wtorek, 1 listopada 2011

Wehikuł czasu - Tina i USA #1

Zanim zacznę opisywać moje przygotowania do nowej wyprawy do USA (planuję wrzesień 2012) to chciałabym podzielić się z Wami moimi starymi przeżyciami.

Wszystko zaczęło się na przełomie gimnazjum/liceum kiedy to wraz z koleżanką dowiedziałyśmy się o tajemniczym programie "au pair". Trochę nam do zakończenia liceum brakowało, więc planowanie musiało jeszcze długo poczekać....ale marzenia zostały.
Dokładnie pamiętam tą ekscytację kiedy dostałyśmy broszurki z różnych biur. Przeglądałyśmy je miliony razy i znałyśmy wszystkie teksty i obietnice na pamięć. "Kłóciłyśmy się" gdzie jechać.
Ja strasznie chciałam jechać na Florydę, a moja znajoma "M" do Californii.

Miesiące mijały a nasz zapał nie malał. Jednak gdy rozpoczęła się 3 klasa liceum zaczęłam mieć wątpliwości.
Owe wątpliwości trzymały się mnie dość długo. Jak wiadomo - żeby wyjechać jako au pair trzeba mieć prawo jazdy - którego ja nie miałam i szczerze nie chciałam robić (teraz zastanawiam się jak mogłam tak myśleć - uwialbiam jeździć samochodem!)

A więc pewnego mroźnego, styczniowego dnia Tinie coś odbiło...
Znalazłam super ofertę wyjazdu więc nie pozostało mi nic innego jak skorzystać.
Problem prawa jazdy pozostał. Jako, że byłam kompletnie spłukana - pożyczyłam pieniądze i zapisałam się na kurs prawa jazdy. Właściciel okazał się bardzo specyficznym...ale sympatycznym człowiekiem.
Powiedziałam, że chcę przyspieszony kurs a on się tylko uśmiechnął.
Nie będę tu wypisywać ile formalnośći udało nam się przeskoczyć, żebym jak najszybciej otrzymała to prawko - ale najważniejsze jest to, że się udało! 14 kwietnia zdałam!

Pamiętam jak dziś - termin składnia aplikacji mijał 29 maja. Oczywiście wszystko robiłam na ostatni moment.
Wypisywałam papiery w pociągu na spotkanie z moją konsultantą. Ale udało się - moja aplikacja została przyjęta!

I rozpoczęło się czekanie na wymarzoną rodzinkę.... :)


Teraz program Au Pair jest trochę bardziej popularny...ale gdy ja wyjeżdżałam to jeszcze nie był tak znany.
Nigdy nie zapomnę opini moich "znajomych"o tym wyjeździe.
Nie zapomnę jak śmiali się, jak nie wierzyli, że takie coś może się udać.
Moja rodzina też nie bardzo była zachwycona moim prawdopodobnym wyjazdem...

Tak bardzo chciałabym widzieć ich miny gdy zobaczyli moje zdjecia z Nowego Jorku...


CDN :)

zapraszam: http://www.facebook.com/pages/Tina/269053666471646?sk=wall
:)